Zimą tego roku-około marca, podczas najgorszych mrozów, które nękały nas i całą przyrodę , dostrzegłam błąkajacego się w naszej okolicy dużego psa.Wyraźnie widać było,że jest wystraszony, nie zbliżał się do nikogo, był nieufny, a jedzenie ,które zaczęłam wystawiać mu codziennie zjadał dopiero po zmroku. Próby zbliżenia się do niego zwykle kończyły się niepowodzeniem.W miarę upływu dni jednak odległość ode mnie do niego zdawała się maleć.Ból ściskał mi serce, kiedy na niego patrzyłam-te smutne oczy, nieufność, która świadczyła o rozmiarze krzywdy, której doznał.Podkulony ogon sprawiał,że wydawał się znacznie mniejszy, niż później się okazało.
Bywały dni, kiedy go nie widziałam w pobliżu, ale wtedy można go było dostrzec na terenie stacji benzynowej, gdzie próbował wyżebrac coś do jedzenia od kierowców.Wola życia za wszelką cenę był a nim silna, choć sam nie wydawał się silny- wręcz przeciwnie.
Pozostawiając mu jedzenie i picie w jednym miejscu ubolewałam nad tym,że nie zjada ciepłego, do tego miał konkurencję- psy sąsiadów wyjadały mu co najlepsze kąski.Któregoś dnia nie wystawiłam mu jedzenia rano-chciałam by zjadł ciepłe-postanowiłam że tego dnia kiedy wrócę po pracy do domu zbliżę się do niego tak z jedzeniem, by się to udało.
Kiedy po pracy podjechaliśmy do bramy- dostrzegłam coś przy furtce i oniemiałam! Przed domem stało puste plastikowe wiaderko, które codziennie zapełniałam jedzeniem dla błąkajacego się psa!Nie znalazł jedzenia rano- wziął wiaderko i przyniósł je z sadu pod samą bramę, jakby chciał powiedzieć:czyżbyś o mnie zapomniała?
Nie, piesku, nie zapomniałam! Ujął mnie tym zachowaniem,czułam,że zaprzyjaźnimy się szybciej niż wcześniej przewidywałam.
Szybko więc przygotowałam mu jedzenie i rozpoczęłam poszukiwania.
Znalazłam go za domem sąsiada, na polu-spał w sianie.Trzymając jedzenie przed sobą, przemawiajac do niego, łagodnie zawołałam-: chodź ze mną,koniec tułaczki- masz już swój dom,wiecznie pełną miskę,ciepły dom i RODZINĘ.
Był mroźny poranek 23.03.2012r.
Pies poszedł za mną ufnie, wszedł przez furtkę.
Jest z nami już ponad pół roku.
Nie jest psem- to sunia.
Dojrzała wiekiem, stateczna,poważna.Z racji tych cech dostała na imię Sidonia, Donna Sidonia, ale wołamy na nią Sida, Sidunia, Sideczka.
Przez 6 miesiecy uczy się na nowo wielu rzeczy-np. wchodzenia do pomieszczeń, na taras, do drewutni, gdzie ma swoje miękkie i ciepłe legowisko.
Jej oczy po większej części straciły swój smutek, ale gdzieś na dnie serca jakaś skaza jej pozostała...Ale mam nadzieję,że kiedyś zapomni o tym,że wyrzucono ją z samochodu, bo była za stara...
Dziś po raz pierwszy odważyła się wejść do budy, która jest przemyślnie zbudowana- ma przedsionek od zawietrznej i główne pomieszczenie wyłożone wykładziną i ocieplone styropianem pomiędzy warstwami desek,legowisko wyscielone ciepłą kołderką z polarowym kocykiem . na niej
Kamień spadł mi z serca.
Do naszego domu nie chciała wejść,widać całe życie mieszkała na dworze- ale teraz ma swój własny, ciepły dom i co najważniejsze ludzi, którzy ją kochają.
Znalazła dom, którego nie zmieni do końca swego życia...
Dziękuję za Wszystkim za odwiedziny i miłe komentarze.
Serdecznie witam również nowych obserwatorów.
Do miłego:))
Sida ze swoim przyjacielem( też przygarniętym w tym samym czasie przez mojego brata)
Sidunia zawsze lubi uczestniczyć we wszystkim, co dzieje się w domu, wszędzie jest pierwsza i wszędzie jej pełano...
Martuś -przytulam Cię za wrażliwe Serce.
OdpowiedzUsuńZyskałaś wiernego przyjaciela.
Ciepła buda..pełna micha...dobre słowo...i pies "da sobie ogon uciąć"za swojego pana.
A że psina wiekowa to tym bardziej wdzięczna.
Dobrego dnia.
Ja Ciebie też mocno przytulam, Eluniu:))
Usuńśliczna jest :) wytarmoś ja ode mnie :)))
OdpowiedzUsuńMasz Wielkie Serce :)
pozdrawiam
Ag
O, jest za co- wytarmoszę Sidunię od Ciebie:))
UsuńPozdrawiam Agnieszko
To naprawdę kolejna, niezwykła opowieść! Jesteś wielka sercem Marto! Sidunia wygląda na szczęśliwą i ma wielkie szczęście, że do Ciebie trafiła!
OdpowiedzUsuńPodobnie jak inne zwierzęta z którymi los mnie zetknął i udało sie je uratować przed okrutnym losem- szczególnie myślę o nich w taki dzień, jak jutrzejszy...
UsuńA były to: Spido, Cięciawka, Rademenes,Dzidzia, Soferino, Plamka, Miętus, Brook, Misiek...Nie ma już ich ; żyją krócej niż my, ale w moim sercu pozostaną na zawsze...
Został mi tylko Jakiś- też uratowany ...
Jąkiś, zwany nie wiedzieć czemu Pająkiem...
UsuńHistoria tak mi bliska i tak podobna do historii moich psiaków. Pozdrawiam i ściskam Was obie. =)
OdpowiedzUsuńWidac blogerki to dobrzy ludzie!
UsuńMarto, jak ja Cię rozumiem! I jak się cieszę, że udało Ci się przekonać do siebie to mądre i kochane zwierzę. Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie i delikatnie tarmoszę Sidonkę i Jakisia. :)
OdpowiedzUsuńJolkaM
Przepraszam, Jąkisia. :)
UsuńJ.
Słodki
OdpowiedzUsuńaz łzy mi napłynęły do oczu..jak dobrze ze sa tacy dobrzy ludzie jak Ty. Psinka spędzi resztę swojego zycia w kochającym domu
OdpowiedzUsuńa Ci, którym łzy płyną po przeczytaniu takiej historii- nie są dobrzy i wrażliwi?
UsuńPozdrawiam wrażliwa istotko:))
a ode mnie podrap za uszkiem. I siebie tez! za przygarniecie.
OdpowiedzUsuńPOdrapałam, a mnie to już chyba MKM...
UsuńJak słyszę o takich dobrych zakończeniach to mi serce rośnie, że jeszcze są LUDZIE wrażliwi na krzywdę tych bezbronnych istot.M.Arto pozdrawiam serdecznie Ciebie i głaski dla zwierzaczków. Ala
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie, Alu
Usuńłezka popłynęła, jak dobrze, ze trafiła do właśnie do Ciebie:)
OdpowiedzUsuńNiesamowite. Drugi raz czytając Twoje posty, łezka zakręciła się w oku. Wtedy było o dziadkach... Dziękuję.
OdpowiedzUsuń