poniedziałek, 19 listopada 2012

Cztery buraki


źródło Google

Witajcie Kochani:))

Słyszałam ostatnio pewne zabawne historie , którymi chciałabym się z Wami podzielić.
 Zdarzenia te miały miejsce w świecie pozablogowym , wzmianka o tym fakcie jest istotna, gdyż w naszm BLOGOWYM świecie byłyby  wprost nie do uwierzenia.
Pewna młoda, posiadajaca kilkumiesięczne dziecię kobieta, zwróciła się do swojej przyjaciółki, będącej w ciąży, ale  jeszcze zdolnej do poruszania  się, by ta będąc w mieście,kupiła jej 4 buraki na barszczyk czerwony.
Za jakiś czas przyjaciółka wróciła z miasta z zakupami i szczebiocząc wesoło wyłożyła na stół torebkę 
w której 

były

cztery

czerwone

CEBULE

!!!! 
Ta sama młoda kobieta, która prosiła przyjaciółkę w ciąży o buraki, odwiedziła inną koleżankę w domu.
Zastała ją w kuchni, gdy ta trzymając w ręce łyżkę, pochylona nad garnkiem w którym coś  się gotowało,od  czasu do czasu stukała  łyżką w zawartość garnka.
Rozmowa trwała juz jakiś  czas,koleżanka, widząc,że gospodyni nie rozstaje  się z łyżką i nie odstępuje garnka, zapytała
- co tam tak długo gotujesz?
W odpowiedzi usłyszała
-"Jajka na miękko"
-O.K.tylko czemu tak długo?
-bo stukam w nie łyżką i ciągle są twarde... 
Pewna kobieta , pracując dłużej po godzinach,
została zaproszona przez swoją pracodawczynię na obiad.
Szczególnie zasmakowała jej zupa ogórkowa.
Dziękując za poczęstunek, prosi o przepis, mówiąc,że jej zupa nie jest tak smaczna jak ta , którą właśnie zjadła.
Zdziwiona pracodawczyni podała prosty, ogólnie znany przepis.
Jakież było zdziwienie obydwu pań, gdy okazało się,że poczęstowana dawała do zupy ogórki W CAŁOŚCI!!!

:)))))


Ja miałam wpadkę z tzw."żelaznymi kluskami"- wrzucane na wodę, rozpadały się.
W końcu wzięłam się na sposób, zawinęłam całe ciasto w gazę i
sytuacja została uratowana, tylko miały nietypowy kształt- pokroiłam je  w plastry.Żaden z domowników nie zorientował się,że miałam z czymś problem podczas ich gotowania... 
A  po usmażeniu- to były istne delicje...

A jak było z Waszymi początkami gotowania?
Chętnie wysłucham..
Do miłego:))

35 komentarzy:

  1. Najbardziej się uśmiałam z ogórkowej. A u mnie w rodzinie jest taka ciocia, co mieszka z swoja mama. I ta mama całe, życie jej gotowała. Kiedy cioci mama zachorowała to ona musiała gotować. Nie zapomnę jak do mnie dzwoniła ile mam wody wlać, żeby makaron się ugotował. Najlepsze jest w tym, że ciocia jest dobrze po pięćdziesiątce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdarzaja się takie przypadki- i to całkiem często...

      Usuń
  2. heh, dobreee.
    ja ugotowałam kiedyś kalafior z muszkami. w tej wersji podałam na stół :> no i ryżu sporo mi się kiedyś nagotowało. miała być pomidorowa - wyszło risotto ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta zupa ogórkowa to by mojemu synkowi pasowała , bo nie lubi jak mu coś w zupie pływa , takie całe ogórki mógłby sobie z łatwością wyjąc , hahaha
    Pozdrawiam serdecznie
    Ps . Ale się u Ciebie dzieje .... stół, magia bożonarodzeniowa na całego !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Ciebie Kasiu też coś świątecznego się dzieje...
      Buziaki

      Usuń
  4. Początki bywają jednak przezabawne. Fajne historie. Mi właśnie ciocia podpowiedziała kiedyś, że jak się nie lubi ogórków poszatkowanych w ogórkowej, to się zwyczajnie wkłada całe, a efekt smakowy jest ten sam. Ja się dziś postaram pochwalić moim pierszym w życiu ciastem, od którego się przygoda z pieczeniem zaczęła. =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Więc jednak to się zdarza, że sa całe ogórki wkładane do ogórkowej;)

      Usuń
  5. HaHa:)
    Ja kiedys wyslalam chlopa po kapuste i wrocil z salata lodowa a na fasole mowi groch:)
    A mnie boli brzuch.I nie od smiechu.Mam Norovirus:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi, szybkiego powrotu do zdrowia Ci życzę:))
      Czy odebrałaś pocztę?

      Usuń
  6. hijhihi...ale sie uśmiałam:))ja na gotowanie to mam papierki,,,,ale kiedyś.....do kalafiora podałam bułkę tartą...ale taką sypka ..tylko oprószyłam go nią..katastrofa:)))..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. papierki zawodowe, mistrzowskie, czy płaskie ze sklepu-
      tak tylko pytam...

      Usuń
  7. Trochę radości w ten ponury dzień :)

    OdpowiedzUsuń
  8. hihi, początki nie zawsze są łatwe:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to była odpowiedź dla Qrki- figlarny internet...

      Usuń
  9. Niektore historie powinny byc zakazane,bo od smiechu szwy mi pekna:-D Moja najwieksza wpadka byl jeden z pierwszych obiadow dla obecnego juz meza-mialy byc kopytka z gestym sosem z kawalkami miesa,ale sie rozgotowaly,ale chlop byl glodny,wiec podalam, co udalo sie wylowic-stwierdzil,ze dobra fa gulaszowa,tylko smakuje jakos zupelnie inaczej niz tradycyjna;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobrze, że faceci się nie znają...
      Ja kiedyś podałam leczo- było pyszne i wcale nie udziwnione- a koledzy powiedzieli- fajny ten bigos!

      Usuń
  10. Kiedyś, dziecięciem będąc, w pozostawiony dla mnie przez mamę rosół cielęcy, który przez noc w lodówce galarety postać przybrał był, lałam wodę do ...płynnego skutku :))))

    OdpowiedzUsuń
  11. a mi najbardziej podoba się fragment "będącej w ciąży, ale jeszcze zdolnej do poruszania się" :))))))coś mi się przypomniało;)))))) ale wszystkie historie ciekawe, najbardziej uśmiałam się z jajek:))) ale i ja się pochwalę, na wakacje jeździliśmy do wujka, który miał machorkę (tytoń) i pomagaliśmy przy pracy "w polu", typowa polska wieś, dzieci też pracowały. Dostałam kiedyś do wyboru albo jadę do pola albo robię obiad dla wszystkich i pilnuję jeszcze jednego malucha. Wtedy to była najlepsza nagroda:) Miałam zrobić mielone, prosta rzecze, więc ziemniaki postawione, jakaś sałatka przygotowana, czas robić mięso. Wyciągnęłam kostki mięsa mielonego do rozmrożenia, przygotowałam wszystko, usmażyłam, podałam głodnej rodzince, baaaaardzo smakowało! Po jakimś czasie wujek pyta "Justyna, a gdzie jest mięso dla psów???????????"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mój wujek kiedys myśląc ,że to zjadł pokarm dla pieska i tez mu smakowało :)))

      Usuń
  12. powiem tak moje pierwsze faworki nie trzymały pionu ;p do dzis sie z nich smiejemy ,ale w smaku były dobre ;p
    pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cudnie to określiłaś-"nie trzymały pionu"-szlachetnie...
      buziaki

      Usuń
  13. Hihihi...najlepsze historie dyktuje samo zycie :)))

    OdpowiedzUsuń
  14. Za dobrych czasów kryzysu mąż "upolował "wędzona makrelę.
    Przyniósł do domu zajął się czymś tak a żoneczka by być wspaniałą jak to mówią przez żołądek do serca .....makrelkę obtoczyła w jaju, w mące i na patelnię!
    A co!
    Pozdrawiam,Ela(nadal tak jak było:))

    OdpowiedzUsuń
  15. Zupa marchwiowa z czterech marchewek - oczywiście wyszedł rosół, a nie marchwianka ;)

    OdpowiedzUsuń
  16. Hej Martuś-chyba nareszcie się udało.
    Moja córa"stanęła na rzęsach"i jest super.
    Pozdrawiam Ela

    OdpowiedzUsuń
  17. Oj, uśmiałam się setnie:))
    Dziękuję za wpisy, dziewczyny; sprawiły, że ponury dzień stał się mniej ponury:)))

    OdpowiedzUsuń
  18. Moja Mama, która w domu miała Nianię Andzię (która to nie pozwalała jej wchodzić do kuchni) na niedzielny obiad jako młoda mężatka ugotowała rosół. Z całej kury. Razem z łapkami i pazurkami;)
    I właściwie do dziś nie ma zamiłowania do kuchni;) Pamiętam jak obiecywała mojej córci, że zrobią pierogi. Głośno o tym było z pół roku. Że będą. Prawdziwe pierogi. W końcu po wielkich przygotowaniach stało się. Były:) 12 sztuk:)))

    Ale nikt, tak jak ona nie opiekowała się Małą. Była cała dla niej:) To mi wystarczało za wszystko:) No i dzięki niej całkiem nieźle gotuję. Bo jak zawsze mówiła (bo teraz nie daję się podpuszczać): Zrób to, tak dobrze Ci to wychodzi. A ja łapałam się na haczyk pochlebstwa;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każde słowo pozostawione przez Was w komentarzach, za czas
postom poświęcony...:)