źródło Google |
Witajcie Kochani:))
Słyszałam ostatnio pewne zabawne historie , którymi chciałabym się z Wami podzielić.
Zdarzenia te miały miejsce w świecie pozablogowym , wzmianka o tym fakcie jest istotna, gdyż w naszm BLOGOWYM świecie byłyby wprost nie do uwierzenia.
Pewna młoda, posiadajaca kilkumiesięczne dziecię kobieta, zwróciła się do swojej przyjaciółki, będącej w ciąży, ale jeszcze zdolnej do poruszania się, by ta będąc w mieście,kupiła jej 4 buraki na barszczyk czerwony.
Za jakiś czas przyjaciółka wróciła z miasta z zakupami i szczebiocząc wesoło wyłożyła na stół torebkę
w której
były
cztery
czerwone
CEBULE
!!!!
Ta sama młoda kobieta, która prosiła przyjaciółkę w ciąży o buraki, odwiedziła inną koleżankę w domu.
Zastała ją w kuchni, gdy ta trzymając w ręce łyżkę, pochylona nad garnkiem w którym coś się gotowało,od czasu do czasu stukała łyżką w zawartość garnka.
Rozmowa trwała juz jakiś czas,koleżanka, widząc,że gospodyni nie rozstaje się z łyżką i nie odstępuje garnka, zapytała
- co tam tak długo gotujesz?
W odpowiedzi usłyszała
-"Jajka na miękko"
-O.K.tylko czemu tak długo?
-bo stukam w nie łyżką i ciągle są twarde...
Pewna kobieta , pracując dłużej po godzinach,
została zaproszona przez swoją pracodawczynię na obiad.
Szczególnie zasmakowała jej zupa ogórkowa.
Dziękując za poczęstunek, prosi o przepis, mówiąc,że jej zupa nie jest tak smaczna jak ta , którą właśnie zjadła.
Zdziwiona pracodawczyni podała prosty, ogólnie znany przepis.
Jakież było zdziwienie obydwu pań, gdy okazało się,że poczęstowana dawała do zupy ogórki W CAŁOŚCI!!!
:)))))
Ja miałam wpadkę z tzw."żelaznymi kluskami"- wrzucane na wodę, rozpadały się.
W końcu wzięłam się na sposób, zawinęłam całe ciasto w gazę i
sytuacja została uratowana, tylko miały nietypowy kształt- pokroiłam je w plastry.Żaden z domowników nie zorientował się,że miałam z czymś problem podczas ich gotowania...
A po usmażeniu- to były istne delicje...
A jak było z Waszymi początkami gotowania?
Chętnie wysłucham..
Do miłego:))
Najbardziej się uśmiałam z ogórkowej. A u mnie w rodzinie jest taka ciocia, co mieszka z swoja mama. I ta mama całe, życie jej gotowała. Kiedy cioci mama zachorowała to ona musiała gotować. Nie zapomnę jak do mnie dzwoniła ile mam wody wlać, żeby makaron się ugotował. Najlepsze jest w tym, że ciocia jest dobrze po pięćdziesiątce.
OdpowiedzUsuńZdarzaja się takie przypadki- i to całkiem często...
Usuńheh, dobreee.
OdpowiedzUsuńja ugotowałam kiedyś kalafior z muszkami. w tej wersji podałam na stół :> no i ryżu sporo mi się kiedyś nagotowało. miała być pomidorowa - wyszło risotto ;)
też dobrze...
UsuńTa zupa ogórkowa to by mojemu synkowi pasowała , bo nie lubi jak mu coś w zupie pływa , takie całe ogórki mógłby sobie z łatwością wyjąc , hahaha
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Ps . Ale się u Ciebie dzieje .... stół, magia bożonarodzeniowa na całego !
U Ciebie Kasiu też coś świątecznego się dzieje...
UsuńBuziaki
Początki bywają jednak przezabawne. Fajne historie. Mi właśnie ciocia podpowiedziała kiedyś, że jak się nie lubi ogórków poszatkowanych w ogórkowej, to się zwyczajnie wkłada całe, a efekt smakowy jest ten sam. Ja się dziś postaram pochwalić moim pierszym w życiu ciastem, od którego się przygoda z pieczeniem zaczęła. =)
OdpowiedzUsuńWięc jednak to się zdarza, że sa całe ogórki wkładane do ogórkowej;)
UsuńHaHa:)
OdpowiedzUsuńJa kiedys wyslalam chlopa po kapuste i wrocil z salata lodowa a na fasole mowi groch:)
A mnie boli brzuch.I nie od smiechu.Mam Norovirus:)
Przykro mi, szybkiego powrotu do zdrowia Ci życzę:))
UsuńCzy odebrałaś pocztę?
hijhihi...ale sie uśmiałam:))ja na gotowanie to mam papierki,,,,ale kiedyś.....do kalafiora podałam bułkę tartą...ale taką sypka ..tylko oprószyłam go nią..katastrofa:)))..
OdpowiedzUsuńpapierki zawodowe, mistrzowskie, czy płaskie ze sklepu-
Usuńtak tylko pytam...
Trochę radości w ten ponury dzień :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie taki miałam zamiar:))
Usuńhihi, początki nie zawsze są łatwe:))
OdpowiedzUsuńto była odpowiedź dla Qrki- figlarny internet...
UsuńNiektore historie powinny byc zakazane,bo od smiechu szwy mi pekna:-D Moja najwieksza wpadka byl jeden z pierwszych obiadow dla obecnego juz meza-mialy byc kopytka z gestym sosem z kawalkami miesa,ale sie rozgotowaly,ale chlop byl glodny,wiec podalam, co udalo sie wylowic-stwierdzil,ze dobra fa gulaszowa,tylko smakuje jakos zupelnie inaczej niz tradycyjna;-)
OdpowiedzUsuńdobrze, że faceci się nie znają...
UsuńJa kiedyś podałam leczo- było pyszne i wcale nie udziwnione- a koledzy powiedzieli- fajny ten bigos!
Kiedyś, dziecięciem będąc, w pozostawiony dla mnie przez mamę rosół cielęcy, który przez noc w lodówce galarety postać przybrał był, lałam wodę do ...płynnego skutku :))))
OdpowiedzUsuńzupełnie jak teraz robią z mięsem...
Usuńa mi najbardziej podoba się fragment "będącej w ciąży, ale jeszcze zdolnej do poruszania się" :))))))coś mi się przypomniało;)))))) ale wszystkie historie ciekawe, najbardziej uśmiałam się z jajek:))) ale i ja się pochwalę, na wakacje jeździliśmy do wujka, który miał machorkę (tytoń) i pomagaliśmy przy pracy "w polu", typowa polska wieś, dzieci też pracowały. Dostałam kiedyś do wyboru albo jadę do pola albo robię obiad dla wszystkich i pilnuję jeszcze jednego malucha. Wtedy to była najlepsza nagroda:) Miałam zrobić mielone, prosta rzecze, więc ziemniaki postawione, jakaś sałatka przygotowana, czas robić mięso. Wyciągnęłam kostki mięsa mielonego do rozmrożenia, przygotowałam wszystko, usmażyłam, podałam głodnej rodzince, baaaaardzo smakowało! Po jakimś czasie wujek pyta "Justyna, a gdzie jest mięso dla psów???????????"
OdpowiedzUsuńmój wujek kiedys myśląc ,że to zjadł pokarm dla pieska i tez mu smakowało :)))
Usuńufff, mocne...
Usuńpowiem tak moje pierwsze faworki nie trzymały pionu ;p do dzis sie z nich smiejemy ,ale w smaku były dobre ;p
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Ag
cudnie to określiłaś-"nie trzymały pionu"-szlachetnie...
Usuńbuziaki
Hihihi...najlepsze historie dyktuje samo zycie :)))
OdpowiedzUsuń...to prawda znana nie od dziś...
UsuńZa dobrych czasów kryzysu mąż "upolował "wędzona makrelę.
OdpowiedzUsuńPrzyniósł do domu zajął się czymś tak a żoneczka by być wspaniałą jak to mówią przez żołądek do serca .....makrelkę obtoczyła w jaju, w mące i na patelnię!
A co!
Pozdrawiam,Ela(nadal tak jak było:))
Oj musiało dziwnie smakować...
UsuńZupa marchwiowa z czterech marchewek - oczywiście wyszedł rosół, a nie marchwianka ;)
OdpowiedzUsuńnikt nie obiecał,że będzie łatwo...
UsuńHej Martuś-chyba nareszcie się udało.
OdpowiedzUsuńMoja córa"stanęła na rzęsach"i jest super.
Pozdrawiam Ela
pomysłowe i "twarde" te rzęsy:)(
UsuńSuper:))))))
Oj, uśmiałam się setnie:))
OdpowiedzUsuńDziękuję za wpisy, dziewczyny; sprawiły, że ponury dzień stał się mniej ponury:)))
Moja Mama, która w domu miała Nianię Andzię (która to nie pozwalała jej wchodzić do kuchni) na niedzielny obiad jako młoda mężatka ugotowała rosół. Z całej kury. Razem z łapkami i pazurkami;)
OdpowiedzUsuńI właściwie do dziś nie ma zamiłowania do kuchni;) Pamiętam jak obiecywała mojej córci, że zrobią pierogi. Głośno o tym było z pół roku. Że będą. Prawdziwe pierogi. W końcu po wielkich przygotowaniach stało się. Były:) 12 sztuk:)))
Ale nikt, tak jak ona nie opiekowała się Małą. Była cała dla niej:) To mi wystarczało za wszystko:) No i dzięki niej całkiem nieźle gotuję. Bo jak zawsze mówiła (bo teraz nie daję się podpuszczać): Zrób to, tak dobrze Ci to wychodzi. A ja łapałam się na haczyk pochlebstwa;)